Nasłuchaliśmy się opowieści, jak to trzepią, godzinami przesłuchują i męczą na granicy, każdego oddzielnie, żeby sprawdzić, czy się wersje zgadzają, bez gwarancji przepuszczenia. Owszem, bagaż nam przegrzebali, pytań kilka zadali (nie rozdzielali), czy do Palestyny się wybieramy spytali (nie, nie, absolutnie!) i puścili.
Pierwszym autokarem odjeżdżającym z lotniska był ten z napisem Jerycho.
To wsiedliśmy (trąby!), co będziemy głupio czekać >facepalm<
Jadąc radośnie sobie uzmysłowiliśmy, że będziemy przekraczać granicę, a to oznacza ślad w paszporcie. A to oznacza kłopoty. Dżizus, qurqa, ja pitole!
Podjechaliśmy pod granicę i zobaczyliśmy, jak zabierają z luku nasz dobytek, zanim pozwolili nam opuścić autokar. We're doomed...
Poprosili o paszporty, a my zaczęliśmy się plątać, że bardzo by nam zależało i czy w drodze wyjątku, ewentualnie, mogliby nam nie stemplować książeczki...
Strażnik "Because"?
Mój błyskotliwy mąż "Because we want to visit Iran afterwards"
Strażnik "But we don't have issues with Iran"
Mój błyskotliwy mąż "Yes, but Israel has. And if we have a trace from crossing this border, they will know, that we were in Israel..."
Pełnia paleta zrozumienia, odrazy (do Izraela) i współczucia (do nas) odmalowała się na licu wyrozumiałego strażnika. Następnie wziął pieczątkę, zamach i walnął pieczątkę na karteluszku, który wsadził nam w paszport ♥
Jerycho fajne, ale można skipnąć ;)